Historia o tyleż upojna, co krótka: z bloku do ogródka!

środa, 9 grudnia 2015

Z perspektywy liścia. Oraz pieśń o jesieni

Straszny, nagi, bezlistny okres między jesienią pełną złota i czerwieni a białą kołdrą spowijającą pejzaże miast i wsi. Oh, wait, to ostatnie to może w marcu. Tymczasem znów spodziewamy się tu, w stolicy, trzeciej bezśnieżnej zimy. Nie licząc żałosnej, pudrowej posypki znikającej w błocku od czasu do czasu. W tym roku wyjątkowo wcześnie wszystko opadło, sierpniowe upały bezlitośnie zwęgliły liście nie dając czasu na jesienne zachwyty. No to popaczmy jak było.

 Czerwonych rozgwiazd sumaków już brak.
Już pajączki nie mają na czym bawić się w 'czy dosięgnę nogom kropki' ;)






















Gdy tymczasem wielość kropek na liściach oznacza zawsze jakiś zajzajer, chorobę lub grzyba. Za to przejścia tonalne czyste, choć ożyłkowane.


 Duuuchy jesieni odeszły, odleciały, spoczęły w trawie lub zadeptano je.




 A teraz Jeremi Przybora w piosence 'Pieśń o jesieni' :

Czerwono i złoto już w lesie!
Bo jesień! Już jesień!
Że barwniej jest tylko w "Expressie"!
Bo jesień! Już jesień!
Znów okna uszczelni się jutro!
Bo jesień! Już jesień!
I molom odbierze się futro!
Już jesień!
Czasami wśród zmiennych robótek
jesienny nawiedzi nas smutek.

I wtedy nie zjemy kolacji,
lub łzą się zlejemy bez racji.

A czasem znów jest nam pogodnie,
że jesień! Już jesień!
Że mamy elektrociepłownie!

Już jesień! Już jesień!
Że w Tatry niedługo na narty!
Bo jesień! Już jesień!
Że wrócił znów Szekspir w teatry!
Bo jesień! Jesień! Jesień!



 Grządki przysypane, aksamitki pod wpływem deszczów i wiatrów same się wysiały.


Tymczasem jeszcze w październiku i listopadzie zdarzały się takie kwiatki wschodzące:

To zapasy zeszłorocznego słonecznika dla sikorek, które przetrwały w stanie marnym, w związku z tym na okoliczność niechęci potrucia ptaszków zostały zakopane w ziemii. No i co? No i oczywiście wzeszły. No i oczywiście pierwszy przymrozek je powalił, walka o życie przegrana. Ale tak to jest jak się nie umi cierpliwie poczekać do wiosny.


UUUU!

środa, 4 listopada 2015

Dogłębny raport z cmentarza czyli frywolne nagrobki, miniogródki oraz wanna i arena. Part 1

Ogólnie to czuję się na cmentarzu ambiwalentnie. Z jednej strony smutno, bo zlegli tu najbliżsi, z drugiej wesoło, że się samemu jeszcze nie leży pod lastrykową kołderką. Ale bardziej jednak smutno. Smutno, że to nie Powązki, tylko smętny i daleki Cmentarz Północny. Smutno, że wieczny kwaterunek rodzinny już wybrany i opomnikowany i nie jest to gustowny, kamienny anioł o wzruszającym acz bezpłciowym obliczu (tu w ogóle nie ma gustownych aniołów!). Smutno (a nawet panicznie) bo nie wiadomo czy ja się w ogóle tu zmieszczę z resztą rodziny. Może będę musiała w ostatniej godzinie żywota schudnąć i dać się następnie upchnąć na waleta jak mebel z Ikei w transporcie, nieco SPRASOWANA. I bardzo poproszę aby mię literki i daty wyskrobał inny pan kamieniarz, gdyż ostatni to chyba był nietrzeźwy i machnął od czapy w pół do italic.
No ale to są rozważania na potem. Tymczasem przespacerowałam się trochę po cmentarzu, popstrykałam, a goniło mnie zachodzące słońce (jak zwykle, jednakowoż tym razem nie wracałam w ciemnicy na czworakach po cudzych chryzantemach - sukces!).


A jak niebo stało się całkiem fioletowe to oglądałam sobie najorginalniejsze i największe na cmentarzu drzewo jemiolaste.
 Zanim popastwimy się nad nagrobkami i popodziwiamy mini-ogródeczki przykwaterowe mały spacerek.






Człowiek się zastanawia do czego służy taka wanienka mianowicie, z odpływem i kranikiem? Do zataszczenia tu i umycia płyty nagrobnej?
Oraz co ma przedstawiać ten twór w funkcji łuku triumfalnego: złożone ręce nieboszczyka? całujące się kaczki?
Alternatywa kwaterunkowa czyli z bloku za życia do bloku po śmierci. Instant w proszku. Touche.
ps. Daję osiedle estetycznie niezamieszkałe jeszcze, gdyż wizualnie wzdęło mnie na ilość migających lampeczek, wiązanek i zniczy w tym obsadzonym już.
Tajemnicza arena z furteczką. Nie no, ale serio, albo mi ktoś wytłumaczy zamysł projektanta cmentarza albo przyjdę tu kiedyś z kucykiem.
Za to kosteczki naprowadzające do kwater (eee sześcienne monolity w funkcji gps-u?) bardzo gustowne. Jeśli o mnie chodzi to mogłabym mieć taką kwaterę z ogródeczkiem jak poniżej (minus ławeczka plus dwa mniejsze sześciany do siądnięcia. Ale megalitowe kamienie też zacne).

Drugie najfajniejsze drzewo na cmentarzu (również na pierwszym zdjęciu)
A teraz. NAGROBKI.
Zacznę od grobu rodzinnego który o mało co nie położył mnie do grobu.



Szybko dałam drapaka tam, gdzie gdzie prostota i niejakie poczucie humoru.

Samolot wlatujący w marmurowe turbulencje...hm. Nie było doprecyzowane, że tak sparafrazuję 'Czy leży z nami pilot?' zatem możemy równie dobrze uznać, że może hobbysta lub wielbiciel 'wniebowzięcia'.
Cudownie pusty, skromny nagrobek z wypłowiałymi figurkami i suszkiem.
Zdarzały się też kiksy i psikusy. Jak mniemam.
'Nie pytaj mnie o jutro, to za tysiąc lat', o telefon też nie.
Tymczasem w innym kontekście (domyślacie się jakim) jest to niepodlegający cynicznej krytyce gest bezradności rodziców.
Zło-to.
Gniazdko florystyczne.
No i mamy faworytkę, kubistycznie skromną, nieco bladą.
A najlepiej oczywiście skromnie acz w otoczeniu tuj-tui, zielonego parawanu albo tego czegoś czerwonego a wesołego. Tymczasem pamiętajmy (i ty drogi projektancie cmentarzy) że nie sadzimy lip obok grobów, gdyż je rozsadzą korzeniami. Chyba że to taki sprytny zamysł, żeby wykwaterować przed czasem (jakikolwiek on jest, lipa da radę)

Te drobne, czujne szczegóły, jak zabezpieczenia przed dziećmi ;)
Sąsiedzka niewspółmierność: sklep ze zniczami obok pustostanu obok kwiaciarni.


Na razie się zmęczyłam, więc dziwne, biedne groby i ogródeczki przykwaterowe (to jakaś nowa moda?) wystąpią w następnym odcinku raportu.