Historia o tyleż upojna, co krótka: z bloku do ogródka!

czwartek, 27 sierpnia 2015

Pożegnanie z latem (i z upałami)

To się musiało w końcu stać. Słupek rtęci w termometrze zadrżał lękliwie i runął w dół. Sierpień pokazał prawdziwe oblicze w postaci szybko zapadającego zmierzchu i chłodnych, wilgotnych poranków. Przeciągający się okres upałów i wypalającej wszystko suszy zakończył się ulewnym deszczem z elementami gradu. 
Powspominajmy zatem te wiatraczki, leżaczki, lodowe okłady i słoneczne refleksy we włosach.








 Do widzenia, do zobaczenia za rok.

czwartek, 20 sierpnia 2015

Rybeńko ty moja czyli szczupak faszerowany szczupaczkiem

Dzisiaj będzie post okrutny i krwawy, choć wegetariański. Zaprezentuję efekty połowu. Szczupacze oczko łypie smutno, ale tak to już jest, że człowiek z haczykiem, spławikiem, składanym krzesełkiem i dużą dozą robaków oraz cierpliwości może wyciągnąć z wody (oprócz pary gumiaków i starego koła rowerowego) również kilka szczupaków.

{Podlinkuję do posta, gdzie można sobie posłuchać naprawdę epickiej i bardzo zabawnej piosenki Jana Kaczmarka o tym, co ryby wyprawiają w jeziorze ;) [klik] }

Przed wstąpieniem na talerz, szczupak poborowy musi przejść obowiązkowy przegląd medyczny. No początku wizyta u dentysty. Aaaaa!


 Dziąsła bez szkorbuta, zębiska w normie, stwierdzono oznaki półpołknięcia niej okazałego ziomka.


Skrzela też w normie. 
No żal się nie pobawić trochę przed zjedzeniem, chociaż przyznaję, że taki, dajmy na to, oskubany kurczak (z nogami!) daje więcej dramaturgicznych możliwości. Niestety czasy, gdy zrobiłam warszawską syrenkę, faszerując szczupaka Barbi, minęły bezpowrotnie, chlip.

Teraz przechodzimy do ablucji w akwenie umywalkowym.


 "Ja w sprawie gąbki, gdyż chciałam się obmyć z tej krwawej posoki"




























A teraz martwe natury z rybami na gustownej ceracie oraz deseczce krajalniczej:

Zimne światło lepiej podkreśla srebrzystość łuski, która zostanie zdjęta i delikatnie wyekstraktowana w celu wsadzenia do portmonetki, co jest zapobiegliwym wzmocnieniem tradycji bożonarodzeniowej, która każe pchać do portfela karpie odzienie. W czasach kryzysu nie ma przebacz!

No i proszę, najmniejszy zawodnik najbardziej nienażarty. Chyba że to obowiązkowy sprawdzian przed wstąpieniem do gangu Ikry.

 Kotkowi, mimo iż sztucznemu, też się coś dostało. Ciao!


Przepisu nie podaję, gdyż jest intuicyjny: zanurzyć w akwenie panierkowym a potem smażyć na patelni.

Przy okazji: nie polecam wybierać się na wędkowanie z bardzo męskim kompanem, który na sposób męski i stanowczy odmówi picia wody, założenia czapki i stosowania filtrów słonecznych oraz cały czas będzie żłopać czarną kawę z termosika. Gdyż na bank skończy się to odwodnieniem, przypieczeniem i zasłabnięciem. No ale przynajmniej nie utonął, podnosząc statystyki, alleluja!

Tak, rybko, są tacy ludzie, nie ma co się dziwić.


sobota, 15 sierpnia 2015

Jezus czarny, papież złoty a panienka waleczna czyli o wątkach religijnych z podróży

Dzisiaj z okazji święta wniebowstąpienia odkopałam trochę stosownie pasujących wątków z podróży. Oprócz kościołów i innych pomnikowych przejawów krajowej religijności. na trasie podróży nieodmiennie interesują mnie kapliczki oraz spotkania z twórcami ludowymi, robiącymi w drewnie. Takimi jak np ten pan:

Wśród lipowych multiplikacji najświętszych panienek znalazłam swojego czarnego Jezusa, z zalanego dębu. To ceny surowiec do produkcji ekskluzywnych mebli, znajdowany z rzadka, na jakiś bagiennych terenach np przez górali dokonująch wyrębu lasu.
Żeby nie było lipy, że to nie podmalowana lipa ;), twórca ludowy zadał Jezuskowi głęboki cios dłutem z wydłubem. Biopsja wypadła pozytywnie i zakup został dokonany.

Tymczasem najładniejszą drewnianą Najświętszą Panienkę z przyczernionym noskiem i opuchniętymi powiekami, znalazłam w Ochotnicy Dolnej.
Panienka stała sobie skromnie w kąciku obok rynny. W kąciku obok stała miotła, ale nie wyciągnęłam pochopnych a jakże niereligijnych wniosków. I w tejże malowniczej Ochotnicy nabrałam niestety demonicznej ochotnicy na obcięcie tego uroczego popiersia i ucieczkę w kierunku regału z bibelotami.


Przy okazji zaprezentuję resztę obejścia parafii, bo potem może już nie być okazji.


W tej samej miejscowości znalazłam też przykład pomnika, któremu niestety muszę powiedzieć stanowcze estetyczne NIE, czyli Złotemu Papie. Bardzo współczuję takiego (w skali ogólnej i statystycznie rzecz biorąc) nieudanego nurtu wystawiania człowiekowi, który prosił, by mu nie wystawiać. Z drugiej strony nie można zabronić wystawiania ochotnikom z Ochotnicy (jak głosi podpis), można by tylko ich poinformować, że JPII nie miał w sobie nic z Ludwika Słońce, który by na pewno docenił oczoje*ność. kruszczcu.


Nieco dalej coś przynajmniej z poczuciem humoru, graficiarski styl nakamienny i podpis 'Ja tam u was byłem'. Czyli można? Można.


Wracamy na szlak maryjny bardziej na północy kraju. Najczęstsze figurki jakie spotkałam są zawsze tak podobnej formy i postury, że można rozłożyć ręce.Tutaj Panienka w fontannie z aksamitek i ziela, na zapleczu jakiegoś podwórka.


A tu wychodzą moje braki wiedzy i pamięci, bo bez podpisu nie jestem w stanie orzec, czy mamy do czynienia z jakąś świętą czy też trafiłam na waleczną Panienkę, dyskretnie schowaną z zasłoną z winobluszczu.

Uwielbiam jednokolorowe i jednomateriałowe kapliczki w stylu karmnika dla ptaszków. Domeczek wbity na pal, an a czubku krzyż patrzący w dal, gdzieś za horyzont pola.

Lubię erodujący monumentalizm kamiennych postumentów.
Nie lubię płotków i banerów.

























Chodząc po krajowych górach, złapałam się na refleksji, że jeśli człowiek nie napotka co jakiś czas krzyża, może doznać ataku paniki, czy już (do czortów trzech) nie przelazł do Czech.

 Dziękuję za uwagę. Amen.

ps. A w między czasie znalazłam wędrownego inwentaryzatora  kapliczek w Mazowieckiem [klik]

środa, 12 sierpnia 2015

Mini warzywnik, tajemnica trójpłciowej sałaty i ziemniak przybyły znikąd

Nowe inicjatywy ogródkowe (takie jak założenie warzywnika) powodują nowe odkrycia. Ja np dowiedziałam się, że oprócz tego, że nie mam ręki ani do kwiatów ani do drzew to teraz jeszcze wiem, że do warzyw też nie. 
No nie ogarniam!

Weźmy taką SAŁATĘ. Wsadziłam, podlewałam (odejmując sobie wody od prysznica). Zapowiadało się pysznie. Wyjechałam na krótko a po powrocie, ta- dam:

 Z każdej jednej wyrosło coś innego. Człowiek by się spodziewał, że sałata będzie mała i puchata (1), a nie wysoka na metr ze zwieńczającymi ją mini-kulkami (2) ani też rozkrzewiona jak badyl i zakończona żółtymi kwiatkami (3):



Wiem, że istnieją rośliny dwupłciowe, ale to wygląda mi na trójpłciowe trio cyrkowe, meh.
Nie wiem czy to jeść czy zerwać w celu okładania się tym w saunie czy zrobić sobie wianek.

Tymczasem obok rosną mini POMIDORKI. Raczej nie ma opcji, żebym w tym sezonie zjadła jakiegoś pomidorka, ponieważ po dojrzeniu za bardzo przypominają owoce z pobliskiej wiśni i szpaki rozprawiają się z nimi podobnie.


Czasem jednak znajduję pod krzakiem coś, co można by uznać za zapłatę w formie finansowego odszkodowania...
Chyba, że warzywnik powstał w miejscu, gdzie dziadek zakopał kiedyś wielki PRL-owski skarb, bo niestety nie są to monety z wizerunkiem Piasta Kołodzieja ;)

Dobrze radzą sobie PIETRUSZKI, RUKOLA i DYNIA, choć tej ostatniej musiałam poobrywać trochę jakby zagrzybionych liści. Za to reszta dyni rozrosła się i idzie po trawniku w stronę domu.





Nowe, słoneczne miejsca, które przeznaczyłam  pod MALINY, rosnące dotychczas wszędzie gdzie chciały, chyba średnio im odpowiadają. Nie wygląda to imponująco. Wygląda raczej jakby zbytnio zaszalała z obornikiem, bo liście są podejrzanie żółtawe. Na szczęście będzie trochę malin w starej lokalizacji [klik]

Tymczasem ostatnio zajmujący mnie problem to
Czemu wszędzie powyrastały ZIEMNIAKI?
Zadzwoniłam do rodziny w celach konsultacji.
- Dlaczego wszędzie rosną ziemniaki? - zapytałam. - Nie sadziłam ziemniaków, nigdy nie chciałam mieć kartofliska!
Zdania w rodzinie są następujące:
Być może lunatykuję i w nocy zamieniam się w delirycznego Borynę w koszuli nocnej.
Może jakiś bezdomny zobaczył, że marnuje się kawał dobrej ziemi, zakradł się w nocy i nasadził (normalnie haha)
Albo może kilka skórek z oczkami upadło gdy zanosiłam resztki organiczne na kompostownik. Z tych obierków powstało nowe, ziemniaczane życie. I to chyba najbardziej prawdopodobne.

Właśnie tak wyglądają rozmowy o uprawie wśród ludzi wychowanych w bloku.

sobota, 8 sierpnia 2015

Dzień Pszczoły czyli atak paniki, kto będzie zapylał

8 sierpnia jest Dniem Pszczoły. Uczcijmy to minutą jedzenia miodu ;). 
Najwyraźniej jeszcze nie wszyscy są zorientowani od czego zależy nasze życie, żarło i ogólnie komfort psychiczny.  Oraz co trzecia łyżka (o czym poniżej).


Co się będę wywnętrzać, skoro mogę zacytować:
"Od końca lat dziewięćdziesiątych pszczoły znikają z uli. Pszczelarze na całym świecie obserwują tego tajemnicze i nagłe przypadki. Zmniejsza się także drastycznie liczba pszczelich rodzin. Tymczasem pszczołom zawdzięczamy coś więcej niż tylko miód czy inne produkty pszczele: są one kluczowe dla produkcji żywności, ponieważ to one zapylają rośliny, które spożywamy. Trzmiele, pszczoły samotnice i inne owady, np. motyle, osy i muchówki – wszystkie te owady pracują od świtu do nocy, zapylając rośliny uprawne i dziko rosnące. Co trzecia łyżka pokarmu, który spożywamy, zależy od aktywności owadów zapylających. To owadom zapylającym zawdzięczamy warzywa takie jak pomidory czy cukinia, owoce takie jak jabłka, orzechy – na przykład migdały, czy zioła służące nam za przyprawy; Dotyczy to także olejów jadalnych – na przykład oleju rzepakowego. W samej Europie ponad 4000 odmian warzyw zależy od zapylania przez pszczoły i inne owady. Jesteśmy od nich uzależnieni, a one umierają – w coraz większej skali. Śmierć pszczół to nasz ludzki problem. Nasze życie zależy od ich istnienia."

Potem jest dużo śmieszniej (w ten smutny sposób) bo Greenpeace domaga się "wprowadzenia natychmiastowego i całkowitego zakazu stosowania pestycydów". No to chyba dopiero jak zostaną trzy ostatnie ule i tysiące brygad bezrobotnych zatrudnionych do zapylania małymi pędzelkami, jak to ma miejsce w Chinach.
Ten powyższy fragment z łyżką koszmarny, teraz zjedzenie rano owsianki będzie traumą, bo przy co trzeciej łyżce będę się martwić...
............
Pod linkiem pakiet edukacyjny o pszczołach w formie pdf [klik]. Brzmi drastycznie (pakiet? edukacyjny? Meh) ale wiela w nim ciekawym informacji. Namiary znalazłam tutaj [klik]
...........
A teraz przejdźmy do innych członków drużyny zapylającej, których nieco liczniej mam na zdjęciach (bo pszczołę, jak widać powyżej, tylko jedną na aksamitce co jest nieco dziwne bo ten kwiatek raczej śmierdzi niż pachnie).
Zatem osy i trzmiele. One też nie lubią pestycyda.

 Poniżej: trzmiel, który zażył pestycyda ("O jak mi niedobrze, o matulu, muszę się położyć...")

Czasami zapylanie niepokojąco przypomina... Niestety nigdzie nie znalazłam informacji, gdzie konkretnie defekują owady (w locie? na jakiejś roślinie jednak? Tajemnica, nadal)


Można też kliknąć na poprzednie pszczelne posty [klik] albo tu [klik]