Oto ten jedyny czas gdy płyniemy przez ocean kiczowatych świątecznych dekoracji i dajemy się zailuminować bez szczękościsku, ze zrozumieniem raczej. Że tak musi być. Jak co roku, jak co sezon. C'est la vie, się to wi.
Idziemy przez dzielnicowe bazarki i podziwiamy wyeksponowane z pietyzmem dobra konsumpcyjne.
Wersja dla plebsu i zubożałej klasy średniej.
W tym galantne, międzygatunkowe trio niedźwiadka z jelonkiem i bałwankiem (które, jak mi po rosyjsku perswaduje pan sprzedawca, przetrwają nawet do ośmiu sezonów, za jedyne stopińdziesiąt zeta jelonek, osiemdziesiąt niedźwiadek, a bałwanek to już za grosze wprost! )
"Ziemia i niebo przemijają,
lecz słowo Moje nie przeminie";
kto to powiedział? kto powiedział?
Zapomniałem.
Zapomnieć snadniej. Przebacz Panie:
za duży wiatr na moją wełnę;
ach, odsuń swoją straszną pełnię;
powstrzymaj flukty w oceanie;
za duży wiatr na moją wełnę;
ach, odsuń swoją straszną pełnię;
powstrzymaj flukty w oceanie;
toć widzisz: jestem słaby, chory,
jeden z Sodomy i Gomory;
toć widzisz: trędowaty, chromy,
jeden z Gomory i Sodomy,
pełna "problemów", niepokoju,
z zegarkiem wielka kupa gnoju.
Nie mogę. Zrozum. Jestem mały
urzędnik w wielkim biurze świata,
a Ty byś chciał, żebym ja latał
i wiarą mą przenosił skały.
Nie mogę. Popatrz: to me dzieci,
śliczna kanapa i dywanik,
i lampa z abażurem świeci,
i gwiazdka malowana na nim,
gwiazdka normalna, świeci ziemsko -
a Ty byś zaraz - betlejemską !
(K. I. Gałczyński, Notatki z nieudanych rekolekcji paryskich)
Wzruszające bractwo bałwanów nakartonowych. Migających. Oraz krystaliczny anioł za siedem zeta w roli opiekunki.
Niech przebada się kardiologicznie, kto pozostał niewzruszony!
(Ten moment gdy Mikołaj podaruje ci miłość)
W każdej dzielnicy wyrastają leśne szkółki. Całe lasy. Cały rok w betonie i asfalcie, lecz oto nagle mieszkasz wśród rozłożystych borów, przedzierać się musisz po wysiądnięciu z autobusu przez ostępy by dojść do domostwa.
To minie. Jeszcze chwila i truchła choin będą zalegać po oszronionych trawnikach, jakby spłonął ten las.
Duchy leśniczych i myśliwych, drwali i kłusowników bronią dostępu do tego cmentarzyska usychających drzew.
"A podana jest gdzieś ulica
(lecz jak tam dojść? którędy?),
ulica zdradzonego dzieciństwa,
ulica Wielkiej Kolędy.
Na ulicy tej taki znajomy
w kurzu z węgla, nie w rajskim ogrodzie,
stoi dom jak inne domy,
dom, w którym żeś się urodził.
Ten sam stróż stoi przy bramie.
Przed bramą ten sam kamień.
Pyta stróż: „Gdzieś pan był tyle lat?”
„Wędrowałem przez głupi świat „.
Więc na górę szybko po schodach.
Wchodzisz. Matka wciąż taka młoda.
Przy niej ojciec z czarnymi wąsami.
I dziadkowie. Wszyscy ci sami.
I brat, co miał okarynę.
Potem umarł na szkarlatynę.
Właśnie ojciec kiwa na matkę,
Że czas się dzielić opłatkiem,
więc wszyscy podchodzą do siebie
i serca drżą uroczyście
jak na drzewie przy liściach liście.
Jest cicho. Choinka płonie.
Na szczycie cherubin fruwa.
Na oknach pelargonie
blask świeczek złotem zasnuwa,
a z kąta, z ust brata, płynie
kolęda na okarynie:
Lulajże, Jezuniu,
moja perełko,
Lulajże, Jezuniu,
me pieścidełko."
(K. I. Gałczyński, Powrót)
"Co pozostanie? Noc,
mitologia niedorzeczna,
sowiooka noc, zielonooka noc.
Noc jest wieczna. "
(K. I. Gałczyński, Notatki z nieudanych rekolekcji paryskich)
Życzę wam... dobrych iluminacji.