Historia o tyleż upojna, co krótka: z bloku do ogródka!

niedziela, 25 grudnia 2016

Święci chińskie świecidełko. Dzielnicowa iluminacja. Oraz wiersz co nie kłamie

Oto ten jedyny czas gdy płyniemy przez ocean kiczowatych świątecznych dekoracji i dajemy się zailuminować bez szczękościsku, ze zrozumieniem raczej. Że tak musi być. Jak co roku, jak co sezon. C'est la vie, się to wi.


"Hohoho! Nikt mnie nie zaskoczy bo mam skośne oczy!"

Idziemy przez dzielnicowe bazarki i podziwiamy wyeksponowane z pietyzmem dobra konsumpcyjne.
Wersja dla plebsu i zubożałej klasy średniej.

W tym galantne, międzygatunkowe trio niedźwiadka z jelonkiem i bałwankiem (które, jak mi po rosyjsku perswaduje pan sprzedawca, przetrwają nawet do ośmiu sezonów, za jedyne stopińdziesiąt zeta jelonek, osiemdziesiąt niedźwiadek, a bałwanek to już za grosze wprost! )



"Ziemia i niebo przemijają, 
lecz słowo Moje nie przeminie"; 
kto to powiedział? kto powiedział? 
Zapomniałem.

Zapomnieć snadniej. Przebacz Panie:
za duży wiatr na moją wełnę;
ach, odsuń swoją straszną pełnię;
powstrzymaj flukty w oceanie;

toć widzisz: jestem słaby, chory,
jeden z Sodomy i Gomory;

toć widzisz: trędowaty, chromy,
jeden z Gomory i Sodomy,
pełna "problemów", niepokoju,
z zegarkiem wielka kupa gnoju.

Nie mogę. Zrozum. Jestem mały
urzędnik w wielkim biurze świata,
a Ty byś chciał, żebym ja latał
i wiarą mą przenosił skały.

Nie mogę. Popatrz: to me dzieci,
śliczna kanapa i dywanik,
i lampa z abażurem świeci,
i gwiazdka malowana na nim,


gwiazdka normalna, świeci ziemsko -
a Ty byś zaraz - betlejemską !

(K. I. Gałczyński, Notatki z nieudanych rekolekcji paryskich)


Wzruszające bractwo bałwanów nakartonowych. Migających. Oraz krystaliczny anioł za siedem zeta w roli opiekunki.
Niech przebada się kardiologicznie, kto pozostał niewzruszony!



"Bracia, patrzcie jeno: rzucili winogrona. I pełnię!"


 I nagle, WTEM.
(Ten moment gdy Mikołaj podaruje ci miłość)



W każdej dzielnicy wyrastają leśne szkółki. Całe lasy. Cały rok w betonie i asfalcie, lecz oto nagle mieszkasz wśród rozłożystych borów, przedzierać się musisz po wysiądnięciu z autobusu przez ostępy by dojść do domostwa.
To minie. Jeszcze chwila i truchła choin będą zalegać po oszronionych trawnikach, jakby spłonął ten las.

Duchy leśniczych i myśliwych, drwali i kłusowników bronią dostępu do tego cmentarzyska usychających drzew.





"A podana jest gdzieś ulica
(lecz jak tam dojść? którędy?),
ulica zdradzonego dzieciństwa,
ulica Wielkiej Kolędy.
Na ulicy tej taki znajomy
w kurzu z węgla, nie w rajskim ogrodzie,
stoi dom jak inne domy,
dom, w którym żeś się urodził.
Ten sam stróż stoi przy bramie.
Przed bramą ten sam kamień.
Pyta stróż: „Gdzieś pan był tyle lat?”
„Wędrowałem przez głupi świat „.
Więc na górę szybko po schodach.
Wchodzisz. Matka wciąż taka młoda.
Przy niej ojciec z czarnymi wąsami.
I dziadkowie. Wszyscy ci sami.
I brat, co miał okarynę.
Potem umarł na szkarlatynę.
Właśnie ojciec kiwa na matkę,
Że czas się dzielić opłatkiem,
więc wszyscy podchodzą do siebie
i serca drżą uroczyście
jak na drzewie przy liściach liście.
Jest cicho. Choinka płonie.
Na szczycie cherubin fruwa.
Na oknach pelargonie
blask świeczek złotem zasnuwa,
a z kąta, z ust brata, płynie
kolęda na okarynie:
Lulajże, Jezuniu,
moja perełko,
Lulajże, Jezuniu,
me pieścidełko."

(K. I. Gałczyński, Powrót)


"Co pozostanie? Noc,
mitologia niedorzeczna,
sowiooka noc, zielonooka noc.
Noc jest wieczna. "

(K. I. Gałczyński, Notatki z nieudanych rekolekcji paryskich)

Życzę wam... dobrych iluminacji.