Wieszczę, chociaż sezon na truskawki, dogorywając leniwie, nadal trwa. Choć w między czasie był już i przeminął sezon na zielone bobki bobu. Oraz jesteśmy w trakcie gastronomicznej afirmacji fasolki szparagowej. Szpaki hulają w wiśniach, a wiśnie w kompotach. Posiniaczone morelowe zrzuty przygniwają pod drzewem-matką, oblezione przez mrówki. Przejrzałe maliny odpadają z szypułek na dłoń już po lekkim dotknięciu opuszkiem.
Martwa natura w formie biało-czerwonej piramidalnej rolady z truskawek i bzu uległa grawitacji tuż przed spustem migawki. Zdarza się.
Sezonowe wytwory natury przyciągają Januszów biznesu.
Tworzą się tymczasowo-doraźne stanowiska łóżeczkowe oraz stoliczkowe.
Na co jest sezon poznajemy po obserwacji dowolnego przedsklepia, gdzie zawsze stoi pan z aktualnym asortymentem, którego cena stopniowo leci na pysk.
No ale sezońce to nie chińskie miseczki, które są wieczne. A truskawki, czereśnie zelżałe to kto by chciał. Każdy by chciał prosto z drzewa, krzaka, pola. Najlepiej bez transportu nawet. Metodą teleportacji.
Reklama dźwignią, wiadomo. Szyldzik, plakieta, informacja prowizoryczna a niebanalna dźwignią dźwigni. Ale kto klienta zrozumi, czemu się entuzjastycznie nie rzuci, nie kupi i nie zeżre, skoro motyl mówi "Mniam!".
To musi być miłość.
Lecz jak we wszystkich sytuacjach w życiu, przed konsumpcją należy zmierzyć objętość ;).
Nie jestem pewna czy każdy Janusz może stanąć wszędzie czy też potrzebne są stosowne pozwolenia od władz. Na przykład na lokalnym połciu trawnika lub gdzie nakaże fantazja januszowo-ułańska.
Wysypywali, i z oprysków płukali.
A teraz czereśnie z agrestami. Miseczka z odrzutami. Które stały tak długo w lodówce aż osiwiały.
To się zdarza.
Wydawać by się mogło zbędnym owo fotografowanie czereśni w chaotycznej kiści. A jednak myśl o przyszłych pokoleniach, które będę googlować starodawne, niemodyfikowane genetycznie nadpsute owoce powleczone kożuszkiem pleśni jest niemal dekadencka.
No i agrest. Nie jestem agrestowym targetem. Co zrobić z agrestu? Przychodzi mi na myśl tylko kompot. Będzie kwaśny, bo akurat skończył się cukier. To też się zdarza. Jak odpadła rączka.
Akcja jak w dramacie szekspirowskim.
Z reszty dóbr oraz maślanki kręcimy szejka.
Zwróćmy uwagę na kolorystyczną ze składnikami kompatybilność użytego sprzętu agd. Na siermiężność dizajnu lat minionych. Na luksusy dodatków egzotycznych w postaci bananów i ananasów. Takich biedaaranży wam nie pokażą lajfstajlowe blogerki kulinarne.
Więc idźcie i jedzcie.
Sezonowe.
o Jezu. idę po czereśnie do dziada na róg.
OdpowiedzUsuńbób reglamentuję - zjadam kilo co drugi dzień, dziś nie.
Dziadorogi mają czasem najlepsze sezonowce.
UsuńBobu zjem dziś, zainspirowałam się tym postem ;)
można jeść i w poście, czemu nie. ale niestety z mrożonki.
UsuńNie żebym tam truskawek nie lubił, ale to "mniam" było zaraz po "zjedz mnie" wyartykułowanego przez wyuzdanego kartonka! A to już podpada pod art. 202 KK. PS. NAJWIWAT BIEDAARANŻE!
OdpowiedzUsuńWasza biebrzańska definicja wyuzdania musi drżeć z zimna (w objęciach łosia ;)
UsuńNo cóż. Podlasie zawsze było pruderyjne, a te historie o nas i łosiach, to wyłącznie pomówienia, zlośliwie spreparowane przez Mazowszan!
UsuńGrunt, żeby truskawki jeść z bitym szampanem, na Mazowszu to jest wyuzdem (how młodzieżowo!) ;)
UsuńMałopolska już dawno zapomniała o truskawkach, dobrze,że w słoiki zamknęłam!
OdpowiedzUsuńWspomnienia należy zamykać w słoikach lub traktować spustem migawki. Ale słoiki lepsze.
UsuńWszystkie one to moje nałogi, nie ma tu ani jednego owoca który nie jest. Kocham je na surowo, a do słoików poszły narazie czarne porzeczki. Co to te Janusze, już drugi raz się z tym spotykam?
OdpowiedzUsuńMam dzisiaj kiściuchnę czarnych porzeczek, kwaśnych, że gębę wykrzywia. I zero pomysłu. Chyba rzucę do szejka.
UsuńGrażyno, Janusze ogólnie to różne są:
Usuńhttp://www.miejski.pl/slowo-janusz
Janusze biznesu to osoby nie nadające do biznesu się.
Się w ogóle. Lub się częściowo.
Ale próbujące.
Tyle w skrócie.
Możesz też zapytać wujka Googla.
1.Ja do szejka tylko zimą mrożone, teraz wyłącznie wprost do paszczy, bo u mnie są słodziutkie.
Usuń2. Sie nie popisalam.
o rany, to rzeczywiście ostatni już dzwonek na truskawki ! lecę na targ, coś nie coś jeszcze przerobię :)
OdpowiedzUsuńBardzo apetyczny wpis! :)
Ostatni dzwon Zygmunta biznesu ;)
UsuńU mnie teraz w kolejce wiśnie i maliny. Przybierają postacie dżemów i nalewek.:) Truskawki to już tylko wspomnienie...
OdpowiedzUsuńPrzybierają postacie? Jakieś magiczne zjawiska tam u was... haropoteryzm przetworów ;)
UsuńTaka prosta magia kuchenna. Uczyłam się od pani Weasley.:)))
UsuńNie, nie. Morele niech się jeszcze nie kończą. Dopiero przerobiliśmy wiśnie. Trzeba odpocząć. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńJeszcze czas.
UsuńZ agrestu galaretka agrestowa z agrestem, a zamiast truskawek maliny:). Oto plan na końcówkę osiwiałego wieczoru. To się zdarza:)! Podrawiam:)
OdpowiedzUsuńZ agrestu bezlitośnie zrezygnowałam na rzecz borówek!
UsuńMam w ogrodzie przeflancowane dzikie poziomki - zawsze ich mało, ale i zawsze są - po kilka jagódek na twarz, ale dobre i to ;-) - do przymrozków.
OdpowiedzUsuńZdefiniuj "mało". Ja w tym roku z mojego nieprzeflancowanego krzaczka zebrałam już 3 (słownie: trzy) poziomki ;)
UsuńTwórczość nakartonowa bardzo mi się podoba :)
OdpowiedzUsuńNo mniam ;)
UsuńDekadencko się zrobiło... Ale podnosi ciśnienie sprawdzanie fi truskawki :)
OdpowiedzUsuńWłaściwie to miało być sprawdzanie ⌀
Usuń;)
"idem" i jem :P
OdpowiedzUsuńOh dear, I cannot find the translate button, so I have no idea what you are saying about all this loving fruit. But the pictures speak volumes! One of the best parts about summer--delicious fresh fruit!
OdpowiedzUsuńThanks for visiting my meager kitchen.
UsuńRecently I fell in love with huckleberry, a friut that is translated in polish as 'american berry' ;)
*That was supposed to be "lovely" fruit, not "loving":)
OdpowiedzUsuńAll those lovely fruits are loved ;)
UsuńDzisiaj na targu widziałam przepiękne truskawki. Nie skusiłam się. Po ostatnim zakupie dostałam okropnego uczulenia. Oj, miały sporo środków chemicznych.
OdpowiedzUsuńSerdecznie pozdrawiam:)