Historia o tyleż upojna, co krótka: z bloku do ogródka!

środa, 18 maja 2016

Atlasy przyrodnicze i inne lektury ekomaniaka

Jeśli obudzi się w nas przyrodniczy zew, chcemy się od razu naumieć nazywać rzeczy po imieniu i nazwisku, najlepiej łacińskim. Że to pająk, to mucha a to szyszka już nie wystarczy. Internet, wypełniony materiałem dowodowym w postaci kilku zdjęć, oczywiście pomoże odpowiedzieć na pytanie o to co to, ale potrzeba też czegoś poręczniejszego, do kartkowania na trawniku czy pode drzewem. No i jakichś intymnych relakcji od eko-neofitów i eko-erudytów, świadczących o tym, że to w ogóle ma sens, ten nurt w nas, ta nienawiść do betonu i asfaltu, naszej ojczyzny.

Dzisiaj kilka propozycji ekolektur i atlasów przyrodniczych.


"Zieloni śpią nago" Vanessa Farquharson
Historia ekocyniczki, która odłączyła lodówkę, sprzedała samochód i znalazła miłość - w 366 dni

Nie bierzemy oczywiście takich historii na bardzo poważnie, ale to ciekawy nurt. Ale jeśli autorka dorzuci zdroworozsądkowy osąd dla (często) pompatycznych wegan to zawsze przeważa (bo nic mnie tak nie odrzuca jak bycie śmiertelnie poważnym w swym neofictwie jedzeniowym ;). No i bądźmy szczerzy - takie wesołe relacje robio dobry piar i zadają kłam idei, że bycie eko to tylko trud i znój i brudne ziemniaki.

"Blog ekolożki, która opisuje swoje  roczne zmagania i eko-upadki nie jest ambitną pozycją. Nie szukajmy tu ekologicznych uniesień i rzetelnej wiedzy. Lektura jest lekka, komiczna, pisana pół żartem, pół serio- a przynajmniej ja tak ją odbieram. Mocno się zastanawiam, czy nie napisać, że jest również niepoważna. Książka ma prawo nie spodobać się tym, dla których bycie EKO lub wege to nie chwilowa moda, ale świadomy styl bycia. Zwłaszcza, że nasza młoda dama nie ma litości i często krytykuje wegan, wegetarian i różne ekologiczne rozwiązania. Muszę jednak ją obronić - momentami ma słuszność."
Z recenzji na blogu Tu się czyta [klik]


"Brudna robota" Kristin Kimball
Zapiski o życiu na wsi, jedzeniu i miłości

"Kristin Kimball, trzydziestoparoletnia singielka, prowadziła beztroskie i barwne życie w Nowym Jorku, do czasu aż los postawił na jej drodze ambitnego farmera z marzeniami o ekologicznej farmie. Nie mając pojęcia o trudnej pracy na roli, Kristin, pod wpływem rodzącego się uczucia, porzuca wielkomiejski świat i przeprowadza się na zapuszczoną farmę na amerykańsko-kanadyjskiej granicy.
Brudna robota to zapis pierwszego roku życia na farmie Essex - od trudnych początków w czasie srogiej zimy, przez pierwsze zasiewy, a potem żniwa, kończąc na jesiennym ślubie Kristin i Marka.
Plan młodych farmerów był prosty: samowystarczalne gospodarstwo prowadzone tradycyjnymi metodami miało dostarczać zdrowe jedzenie domownikom, a także wszystkim, którzy chcieliby je kupować. Kristin i Mark zamierzali sprzedawać warzywa, owoce, mięso, przetwory mleczne i mąkę, ale także opał, materiały budowlane, nawóz, a nawet zapewniać rozrywkę i wypoczynek. Był to pomysł ambitny, ryzykowny i nieco romantyczny... ale naprawdę się powiódł." 
via LubimyCzytać [klik]

No to świetnie, a teraz przenieśmy się na polską wieś i spróbujmy wyprodukować własny dżem z agrestu i sprzedać go sąsiadce, licząc że Sanepid nie urządzi nam takiej gehenny że aż wyciągniemy kopyta. Gdyż niestety nie jest (jeszcze? / w ogóle?) państwowym priorytetem uczynienie niejakiego sensu w przepisach dla drobnych przedsiębiorców żywności naturalnej, którzy muszą spełniać te same warunki formalne co korporacyjni giganci w rodzaju Danone'a. 
No cóż, tak to bywa, zjedzmy zatem homogenizowany serek z konserwantem i idźmy dalej, nie będziem przecież rwać włosów z głowy - same za jakiś czas wypadną ;).


"Zjadanie zwierząt" Jonathan Safran Foer


Jakież to przykre, że ludzie całymi latami ze smakiem zajadają wołowinę na zmianę z wieprzowiną, doprawiając to deserem z kuraka, i DOPIERO lektura modnej książki albo obejrzenie dokumentu o drobiowej farmie powoduje szoki, szlochy i płacze, że przemysłowa produkcja mięsa to nie głaskanie krówek po głowach i czytanie na dobranoc bajek szczęśliwym kurkom.
Ano nie.
Serio.
Powiem tyle: gdybym mieszkała w Stanach to natychmiast zostałabym wegetarianką, bo to, co wyprawia mięsne lobby w tym kraju przekracza granice akceptacji nawet takiego pazernego mięsożercy jak ja. Poza tym autentycznie bałabym się czy mój bebech by to strawił bez efektów ubocznych w postaci ciężkich objawów jakiejś bakteriozy. A spora ilość ludzi (a zwłaszcza małych dzieci) jednak nie przeżywa przeżucia amerykańskiego hamburgera, o czym muszą milczeć pod groźbą procesu. 
(Ale nie dowiedziałam się tego z tej książki, która ma za ideologiczne zadanie przerobić nas na wegetarian.)
Natomiast póki siedzę w Europie oraz w Polsce to będę kotleciki wszelakie kochała miłością długotrwałą i apetyczną.

"Zjadanie zwierząt sprawiło, że zmieniłam sposób, w jaki jem.
Dałam tę książkę wszystkim, których kocham. (Natalie Portman)"
No widzisz, Padme Natalio, a ja wszystkim, których kocham, dobrze doprawiam mięso i dorzucam do tego porcję zieleniny.

 "12 srok za ogon" Stanisław Łubieński

"Najpierw było samodzielne podglądanie ptaków przez radziecką lornetkę, potem coraz poważniejsze obserwacje i lektury, wyjazdy na Węgry, do Skandynawii, w deltę Dunaju.
Później ornitologia stała się źródłem inspiracji do pisania o sztuce, literaturze, filmie.
I dlatego w jego książce pliszka z wiersza Kapuścińskiego i dropie Chełmońskiego spotykają się z osiedlowymi wróblami. Notatki z poszukiwań grobu pruskiego ornitologa Friedricha Tischlera z opisem trudnej, ale jakże fascynującej akcji obrączkowania migrujących ptaków.
A wszystko to otwiera przed czytelnikiem przebogaty świat dźwięków, barw, znaczeń. Opis świata kompletnego, w którym człowiek nigdy nie jest sam. Autor udowadnia, że warto czasem zadrzeć głowę i zachwycić się jerzykiem śmigającym miedzy blokami, przystanąć w parku i posłuchać kosa albo zamyślić się nad obrazem czy wierszem, w którym ptak gra rolę symbolu." 
via LubimyCzytać [klik]

Nie cierpię srok a od zadzierania głowy drętwieje mi kark, nie mniej myślę, że to warte przeczytania. Człowiek nigdy nie jest sam, ale jeszcze bardziej nie jest sam gdy występuje z ciekawą lekturą, która go uwrażliwia, nadając światu więcej wspólnych znaczeń niżby go miały zjawiska wyabstrahowane z kontekstu, kra kra kra.

"Wieczne życie. O zwierzęcej formie śmierci" Bernd Heinrich

"Kiedy jeden z przyjaciół Bernda Heinricha poważnie zachorował, zapytał, czy Heinrich byłby gotów wyprawić mu „zielony pogrzeb” w swojej posiadłości w lasach Maine. To był impuls, który skłonił wybitnego biologa do rozważań nad zagadnieniem fascynującym go od dawna. Czym w świecie zwierząt jest śmierć? Jak różne gatunki traktują przechodzenie na drugą stronę? Czy poznanie procesów zachodzących w naturze może przynieść człowiekowi duchowe korzyści?
Żeby odpowiedzieć na te pytania, Heinrich obserwował niesamowite zachowania istot, których ludzie na ogół nie dostrzegają, a jeśli już, to często odwracają się z obrzydzeniem. Efektem tych obserwacji jest wyjątkowa książka, w której opisał tak niezwykłe – z naszego punktu widzenia – zdarzenie jak pogrzeb myszy wyprawiony przez chrząszcze grabarze. Zbadał też sposoby porozumiewania się kruków, które są „naczelnymi grabarzami” w krainach północnych, „niezamierzoną współpracę” wilków i dużych kotów, lisów i łasic, bielików i kowalików, które pomagają jedne drugim żerować w najtrudniejszym zimowym okresie."
via LubimyCzytać [klik]

Kimkolwiek jest ten gość zdobiący okładkę - zakochałam się! ;) Tematyka wybitnie mnie fascynująca, zwłaszcza odkąd urządziłam na terenie ogródka mini trupią-farmę (o czym jeszcze będzie) oraz odkąd bez zmrużenia oka grzebię różną, częściowo zjedzoną a częściowo przeżutą i wyplutą, ptasią padlinę.

Tyle w kwestii ekolektur dających szerszą perspektywę naszego umoszczenia się w cywilizacji betonu i szkła. A teraz coś, co powinno być na początku, czyli PODSTAWY orientacyjne, czyli że zanim nauczymy się mnożenia to warto by przerobić nieco dodawanie.

Przejrzałam domowe zasoby i okazało się, że chociaż półeczki wyposażone w "Atlas rasowych koni" i "Atlas rasowych psów" (co np pomogłoby mi dobrać odpowiedniego psa do typu konia gdyby zdarzyło się okazjonalne polowanie, heh) to zabrakło czegoś istotnego w skali bardziej mikro.
Oto czego mi potrzeba:














Więcej przeglądania Atlasów przyrodniczych na blogu Na regale [klik]


Chociaż posiadam zakurzony "Atlas Skał i Minerałów" oraz album z muszlami oraz bogato ilustrowaną i wprost NIEZWYKLE PRZYDATNĄ (sarkazm) pozycję pt "Życie pod mikroskopem" to wolałabym jednak rzetelną inwentaryzację polskiego ptactwa, żeby już nigdy nie musieć nikogo pytać czy to wróbel czy mazurek mnie odwiedził we wtorek. Oby tylko nie takie straszydło [klik]


"Ptaki Polski" Sokołowskiego, nabyte w dzieciństwie, wypłowiały z farby drukarskiej do tego stopnia, że połowa gatunków jest półprzezroczysta, co może zachęcać jedynie do poszukiwania kredek i flamastrów, a nie uprawiania ornitologicznych obserwacji w terenie.








UPDATE: A ponieważ zawszem rada przyjąć od kogoś mądrzejszego korekty mojego wydawniczego lotta, dołączam jeszcze trzy książki, z których "Ptaki. Przewodnik Collinsa" wydaje się must-have'em dla początkującego ornitologa (choć mimo krytycznych uwag pod adresem powyższych, zaprawionych fotografiami, a nie rysunkami atlasów, podtrzymuję tezę, że dla bardzo początkującego ornitologa dobre jest cokolwiek ;)




















Zapomniałam też dodać, że autorka bloga Zapiski z Drogi Mlecznej [.] udostępniła wirtualny Poradnik ornitologa [klik], zasobny w informacje sprzętowo - technicze.

No to uklepane.


Nieodmiennie pozostająca w dylemacie: czytać czy iść i obserwować, Ekolandia.

10 komentarzy:

  1. Polecam "Ptaki Europy - Przewodnik Terenowy" Zygmunt Czarnecki, Kazimierz A. Dobrowolski, Bolesław Jabłoński, Eugeniusz Nowak. Do rozpoznawania znakomite. Mam chęć kupić Życie i 12 srok. Grabarza w akcji z myszą widziałam na własne oczy.
    PS
    Iść i obserwować, obserwować, obserwować, a w czasie deszczu i w nocy poczytać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki za namiary, ale ta książka jakoś niezbyt dostępna obecnie, może poczekam na wznowienie. A miałaś w ręku Collinsa? Jakieś uwagi/porównania?
      ps. Co ten grabarz robi z myszą? Ćwiartuje, jakoś filmowo czy już raczej intymnie? Że też mnie nie dane było oglądać najciekawszego odcinka serialu pt "Przyroda w akcji" (nawet rozważam zakup myszy i udanie się do centrum operacyjnego grabarzy, gdziekolwiek to jest ;)

      Usuń
    2. Rzeczywiście do kupienia tylko z drugiej ręki i wolę ją od Collinsa. https://swiatmakrodotcom.wordpress.com/2011/07/07/grabarz-zoltoczarny-nicrophorus-vespilloides/ link do fajneg opisu co grabarz potrafi. A mnie się przytrafiło spotkać i opowiadałam http://warmiapieknajaksen.blogspot.com/2014/04/zwyky-kwietniowy-dzien.html

      Usuń
  2. Aha, czyli wlazło się po części (atlasy) na moje podwórko. I bardzo dobrze, gdyż dzień podławy, a ofiara sama pcha mi się w łapy:) Po pierwsze mam nadzieję, że jeszcze nie kupiłaś tych pseudoatlasów (poza Sokołowskim rzecz jasna), bo to badziew w czystej i brudnej (zarazem!) postaci. Z tego typu produkcji, to można się najwyżej dowiedzieć, jaka była pogoda gdy autor wziął i pstryknął. Nigdy nie kupujemy "atlasów" ze zajęciami! Tylko rysunki i basta! Na rynku jest tego trochę, z czego polecam "Ptaki" Collinsa (co prawda wyłącznie dla obdarzonych ponadnormatywnym wzrokiem) lub "Ptaki Europy" ze świetnymi ilustracjami Siwka. Cała reszta to szmelc, chłam i odpad i GMO! Co do reszty polecanych pozycji: 12 srok - fajne! O śmierci i weganach nie czytałem i nie chcę. Zastanawiam się jeszcze nad przygodami tej pani, co to się puściła z ambitnym, acz brudnym farmerem, ale to tylko ze względu na potencjalne momenty w stercie obornika:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No tak, przecież słyszałam (gdzieś, kiedyś)pochwały na temat Collinsa. I niby wiem, że profesjonaliści stawiają na ilustracje, choć nie do końca wiem czemu (bo ktoś się napracował wyodrębniając najbardziej charakterystyczne dla danego gatunku cechy kredkami, a nie pstrykając wybiórczy egzemplarz, który może może być nie normatywny? Hę?)
      Alem pokorna wobec doświadczeń bardziej doświadczonych i postawię na Collinsa zatem.
      Czy jest jakiś owadzi Collins? Bo wolałabym iść od micropełzactwa do makrolatactwalatactwa, po kolei w sensie możliwości poznawczych jednak.
      (Dzięki za opinię)

      Usuń
    2. Dopiero teraz zauważyłem erratę i wielcem rad, że te trzy wartościowe (w odróżnieniu - będę konsekwentny - od kolorowej makulatury) pozycje znalazły swoje poczesne i - mam nadzieję - poczytne miejsce w Twoim blogu:). PS. Tak jest. Bo ktoś się napracował i dzięki temu wiesz, jak wygląda ptak, a nie jedna z jego nienormatywnych wersji. PS.2. Akwarelkami, temperami itp., ale na ...na tego no.. no sama wiesz na kogo, nie kredkami!

      Usuń
  3. Jak dotąd, nie bardzo zapuściłam się na ścieżkę ptaków, choć parę okolicznych gatunków zidentyfikowałam. Zwykle dzieje się to tak jak przy identyfikowaniu roślin czy owadów - zobaczę, sfotuję, a potem szukam informacji. Nie czuję się na siłach, by poznać "wszystko", dlatego edukuję się na bieżąco, gdy nadarzy się okazja. Myślę, że od obserwacji (i zaciekawienia) wszystko się zaczyna. A potem można poczytać :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak to mówią: okazja czyni uka ;)
      Zawsze można też podziwiać w anonimowości, jak niektórzy, i nie umniejsza to zachwytów. Co kto lubi.

      Usuń
  4. Też mam Sokołowskiego i chętnie tam zaglądam, chociaż niektóre informacje już są nieaktualne. O ptakach mam m.in. książkę Kruszewicza "Ptaki Polski" w dwóch tomach. Lubię taki podręczny przewodnik "Rozpoznawanie roślin i zwierząt" Eisenreich, Handel, Zimmer. Ale tę ostatnio podprowadza mi mój synek, który uczy się na niej czytać...:) Mam jeszcze jakieś inne cuda do oznaczania, w tym serię o roślinach np. "Rośliny łąk" itp. Lubię wiedzieć, co wącham, albo co mnie budzi o czwartej rano.:)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O tak, 'Rośliny łąk' też by mi się przydały.
      Co do budzenia o 4 rano to ja chciałabym wiedzieć kogo chciałabym zabić ;)

      Usuń