Historia o tyleż upojna, co krótka: z bloku do ogródka!

czwartek, 2 lipca 2015

Wizualna kakofonia grządki

Niewątpliwie wolałabym mieć, jako w tych miejskich ogrodach, rośliny pogrupowane gatunkowo. W dużych kępach, w kolorystycznie jednorodnych kupach. Duże raczej z tyłu a małe raczej z przodu, a nie jak w multipleksie, gdzie olbrzym w kapeluszu zasłania całemu kino widowisko, bo nie usiadł w ostatnim rzędzie.
No ale gdzie się coś samo wysiało tam spoczęło i się ukorzeniło. Oprócz bratków, które są w kupie z przodu grządki i przewracają się na długich wiotkich łodygach na wszystkie strony.


Bratki parcieją i ogólnie powoli odchodzą do sezonowej przeszłości. Wypłowiały stokrotki. Niezapominajki uschły lecz się wysiały - rośnie teraz ich następne pokolenie zapełniając grządki uroczym małolistkowym dywanikiem. Na pełną krasę niezawodnych aksamitek muszę jeszcze poczekać.

Surfinia powinna była jednak zawisnąć. Albowiem na grządce zachowuje się nierozłożyście.


























Powyżej: kwiat o nazwie kosmos, a poniżej kwiat o nazwie motylek.
(Jak już posadzę więcej kwiatów przyciągających owady to koniecznie chciałabym zwabić motyla o nawie kosmos ;)























Rudbekiom należy się osobny wpis i analiza ich owłosienia ;)

Róż hortensji powoli mnie nudzi, chciałabym mieć kiedyś niebieskie.

Lwie paszcze, mimo niewątpliwego wdzięku w rozchełstanym wyglądzie i siły w nomenklaturze nazewniczej, jakoś mojego serca nie podbiły. Czuję, że w przyszłym roku postawię raczej na budleje.

 Odkąd nie boję się ciąć przywiędłych cynii, mam ich więcej, bo ukwiecają się boczne pędy.


Sukulent (na dole po prawej) jeszcze nie zakwitł na różowo, co niewątpliwie przydaje sensu pozwalaniu mu na tak bezczelne rozrastanie się. W tym roku zastosowałam rozsadę przez podział, innymi słowy wyrwałam mu cały zadek i przesadziłam z tyłu grządki, gdzie nic nie rośnie. Od razu puścił nowe pędy.
Dalsza część w dalszej części sezonu.

6 komentarzy:

  1. O widzisz! A ja całe życie te powyżej motylkami nazywałam!
    A mnie się marzą piwonie, tylko jakoś nie widuję ich w ogrodniczych sklepach.
    Pięknie masz. Multikolorowo :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Poruszamy się czasem po omacku, mimo internetów. Ja np długo sądziłam, że azalie i rododendrony to azalie i rododendrony a nie jedno i to samo ;).
      Faktycznie, dość znikoma popularność piwonii zastanawia, bo to piękne kwiaty, ale są dość trudne w utrzymaniu i krótko, niemal migawkowo, kwitną.

      Usuń
  2. Ależ masz piękny kwietny ogródek!
    Ale przecież Ty masz niebieską hortensję! Kolor hortensji jest bowiem zależny wyłącznie od pH gleby.
    I uwielbiam rudbekie, jeszcze rzeknę, są też (i te pamiętam z dzieciństwa), żółte z ciemnobrązem. A myślałaś o echinacei? Mnie się podoba, ze one takie odwrotne ;) I piwonie, koniecznie piwonie! Mam same białe, kurka flaczek.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Uwielbiam piwonie (zwłaszcza różowe, tak tak) i w zeszłych sezonach z nieodmiennym zachwytem robiłam im sesje - ale w tym roku nie było czego fotografować. Nullo nicht, takoż i rododendron obrodził tylko liście. Zatem nie będę zmieniać hortensji ph, bo to pechowe może być.
      O echinacei myślałam, już miałam w sklepie cebulki w ręku, już się witałam z gąską... ale w ostatniej chwili diabli wzięli ten koncept. Pozostał żal.

      Usuń
  3. Do Twoich bratków mogę chyba dosadzić swoje, będą wyglądać podobnie, już wyrosły chłopaki! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jedyna ich wada, że pozasłaniały moje ulubione darowane sukulenty ;)

      Usuń